Depresja w życiu katolika – część 1.

Depresja w życiu katolika – część 1.

Dwa tygodnie temu skończyłem 28 lat. Jakieś 10 lat temu myślałem, że w tym wieku będę miał już kochającą żonę, dwójkę cudownych dzieciaków, paczkę przyjaciół i nowe – pięcioletnie auto. Niestety nie pykło, ale na dobre trzeba dłużej poczekać. Podobno im dłużej idzie się pod górę, tym można podziwiać piękniejsze widoki.
Urodziny to dla mnie szczególny dzień. Może to kwestia tego, że jestem jedynakiem, a co za tym idzie mam w sobie odrobinę egoizmu, ale w ten dzień oczekuje…… życzeń. Proszę się nie śmiać, ale od zawsze tak mam. Ah, no i tortu. Może go wstawię, bo wyszedł przepysznie.
W 22 urodziny mama zapomniała/nie chciało jej się upiec mi tortu. Do dziś jej to wypominam – oczywiście żartobliwie (chociaż wtedy mi do śmiechu nie było).
Tak więc w tym roku były życzenia, był tort, byli rodzice, przyszła babcia, ciocia, kuzyni. Małe skromne przyjęcie, żeby usiąść przy stole i porozmawiać, pośmiać się. Już pod koniec zaczynało mi być coraz mniej do śmiechu, a coraz bardziej do płaczu. Dlaczego? To w końcu urodziny, szczęśliwy dzień!

Tak powinno być, gdyby nie to, że nikt z moich „przyjaciół” nie złożył mi życzeń. Nie zadzwonił, nie napisał. Nic. Ani jedna osoba z tych, za które mógłbym oddać życie i wszystko co mam, nie pomyślała o mnie – a jeszcze dwa lata temu razem świętowaliśmy i oni dobrze wiedzą, jakie to dla mnie ważne.
Żadnego kontaktu. Zawsze w ich urodziny dzwonię – chociaż ostatnio piszę, bo nie odbierają, pokazuje, że pamiętam, że myślę o nich. Popłakałem się. Tak, w wieku 28 lat można płakać, a czasem wręcz trzeba. No i wtedy właśnie wróciła stara znajoma depresja.

Mam nadzieję, że nie wiecie co to jest i nigdy jej nie doświadczyliście. U każdej osoby ma ona inne objawy i inaczej przebiega. Osoby chore na depresje mają okresy normalnego funkcjonowania, a także okresy remisji. Mi dała spokój na jakieś półtora roku, chociaż jak tak sobie myślę, to już od kilku miesięcy zaczynała o sobie przypominać. Potrzebowała impulsu. Czegoś, co mnie zmiecie z planszy, żeby mogła mnie przyszpilić do podłogi i taki impuls dostała w dzień moich urodzin. Pomyliłem się.
Wziąłem sobie wolne i wszyscy moi koledzy i koleżanki w firmie dobrze wiedzieli, że mam urodziny. Jedna osoba napisała. Dobrze, pomyślałem – przyjdę jutro z ciastem to mi złożą życzenia.
Odnowiłem kontakty z moją byłą dziewczyną, z którą przez niemal dziesięć lat tworzyliśmy parę. Spotykamy się, rozmawiamy, próbujemy coś z tego uratować i myślałem, że idzie to w dobrym kierunku. Pojechałem do niej kilka tygodni wcześniej zrobić jej niespodziankę urodzinową. Bardzo się ucieszyła, wypiliśmy kawkę, zjedliśmy ciasto – było miło.
Nie ukrywam, że po cichu liczyłem, że też mnie odwiedzi, szczególnie, że ona jak nikt inny na świecie wie ile to dla mnie znaczy.
Zadzwoniła – czy mogę wpaść? Oczywiście! Krzyknąłem ucieszony. Goście już poszli, więc szybko naszykowałem filiżankę, pokroiłem tort. Rano zrobiłem nawet Sushi, bo ona je uwielbia, a tak czułem, że wpadnie. Czekam. Po godzinie zadzwoniła – Przepraszam nie przyjadę, nie chcę do Ciebie przyjechać, przepraszam.

Na początku walczyłem. Mówiłem sobie, że koledzy przecież mogli zapomnieli, zdarza się, kiedyś też zapomniałem i dzień później dzwoniłem, więc będzie tak samo. Minął dzień, jeden, drugi, piąty, tydzień. Nic, żadnego kontaktu. Możecie pomyśleć, że to głupoty, że ludzie mają sto razy gorzej – co jest prawdą – ale proszę Was, nigdy nie oceniajcie problemów drugiego człowieka patrząc z własnej perspektywy, ponieważ to, co dla Ciebie jest błahostką, dla drugiej osoby jest końcem świata.
Pustka, samotność. Poczucie beznadziejności. Powracające głosy w głowie, oskarżające mnie o wszystko co złe. Ciagłe myśli – nikt Cię nie lubi, nie masz przyjaciół, jesteś sam. Tiki nerwowe, brak siły i chęci żeby cokolwiek zjeść.
Minęły dwa tygodnie, z czego przez jeden nie potrafiłem wyjść dalej niż do łazienki. Gonitwa myśli, krzyki, nieprzespane noce.
Na taki okres czasu zostawiłem sobie blister tabletek na uspokojenie i nie wiem czy bez nich byłbym w stanie funkcjonować i w końcu zasnąć…
Od tej pory codziennie śniła mi się stara szkoła, technikum, a tam moi znajomi z klasy plus Ci „starzy przyjaciele” i Ona. Codziennie ten sam schemat, tylko inne zajęcia i sytuacje, ale schemat ten sam. Jadę autobusem do szkoły, po drodze spotykam kolegów i idziemy do klasy na zajęcia. Jednej nocy była to matma, drugiej polski, historia.
Niby dobry sen, nic się tam złego nie działo, ale zawsze budziłem się z płaczem. Gdzie oni są? Gdzie Ci moi przyjaciele? Jak to jest, że tak po prostu zniknęli?

Zawsze byłem do ludzi. Cieszyła mnie ich obecność, łatwo nawiązywałem kontakty i zawsze robiłem wszystko, żeby je utrzymać i pielęgnować. Po rozstaniu razem z Nią odeszli wszyscy inni, czego nie potrafię zrozumieć. Niby przerobiłem to podczas sesji, ale wewnątrz nadal czuje, że to nie jest wyjaśnione. Gdy już zacząłem w miarę funkcjonować, poprosiłem Boga o przysługę.
Powiedziałem mu prosto z mostu – Słuchaj. Pogadaj z nimi i przypomnij im o mnie. Niech się odezwą, chcę ten kontakt odnowić, potrzebuje ich, a jeżeli to Ty mi ich zabrałeś z jakiegoś powodu to mi to pokaż.
Jak to u mnie bywa, nie minęła godzina, a na telefonie pokazała się wiadomość kolegi na naszym grupowym czacie na FB.
Nie dotyczyła ona moich urodzin, ani niczego związanego ze mną. Po prostu pytanie – co u WAS. (na grupie jest nas trzech). Powiedziałem sobie – okey, Pan mnie wysłuchał, napisali, to teraz ja pokażę, że mam dobre intencje, że chce ten kontakt odbudować, już trudno, zapomnieli o urodzinach – wybaczam, napisze „co słychać”. Oczywiście skłamałem pisząc, że wszystko w porządku, zaproponowałem nawet wyjście na bezalkoholowe. Wyświetlił jeden – ten który napisał, ten który był mi jak brat. Minęła godzina, druga. Odpisał drugi kolega. Nie minęła minuta i zaczęli między sobą pisać ignorując co napisałem. Próbowałem im wejść w słowa, ale nie zwracali na mnie uwagi. Znowu płacz, znów ból i post na instagramie, który jestem pewien, że podesłał mi sam Bóg. W sumie to właśnie ten post mnie postawił na nogi lepiej niż tabletki.

Tak jakby Pan Bóg mi powiedział – czemu płaczesz, dlaczego się smucisz. Zabrałem Ci ich, ale za to ofiarowałem siebie. Pozwoliłem Ci mnie znaleźć. Jak byłeś ze mną to wszystko było w porządku. Zostaw to za sobą i idź dalej – ze mną. Nie wystarcza Ci, że ja Cię codziennie odwiedzam?
Tak Panie, wystarcza. Od tamtej pory, gdy to sobie uświadomiłem, zaczęło być już lepiej.

Ten post może jest trochę narzekaniem ale to także część terapii – trzeba mówić o swoich uczuciach. Znów czeka mnie długa droga, żeby wrócić do pełnej psychicznej sprawności, ale może też po to się to wszystko wydarzyło, żebym następnym razem patrzył tylko na Boga i na to co On dla mnie zrobił, robi i będzie robił.
Na dziś to tyle. Chciałbym podzielić ten post na dwie części. Jutro, bądź w sobotę napiszę drugą część, w której opowiem Wam jak przebiega życie i wychodzenie z depresji.

One Comment

  1. Także pomyślałam, że Bóg „zabiera”, rozwiązuje nasze ziemskie znajomości, aby ściślej związać nas ze Sobą, jeśli tylko tego chcemy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *