Chrześcijanin w świetle dzisiejszego mroku

Każdy dzień jest niepowtarzalny. Żyjąc w eterze wszechogarniającego nas modernistycznego świata, często ulegamy presji otoczenia. Natłok spraw i obowiązków po cichu szepcze nam do ucha kim mamy być, czym mamy się zająć i na co poświęcić czas. Dzisiejsi chrześcijanie w wielu krajach są skazani na banicję właśnie przez fakt niedopasowania się do obowiązujących struktur społecznych, a wyznawanie wiary w Jedynego Boga coraz częściej spotyka się z prześmiewaniem, obrażaniem i krytyką przez osoby nie znające Pana. Gdzie my, bracia i siostry w Jezusie Chrystusie mamy swoje miejsce na tym świecie?

Często dopada mnie właśnie ta myśl. Gdzie jestem? Co tutaj robię? Patrząc przez pryzmat mojego życia dobrze wiem, że każda sytuacja, zgorszenie, smutek płacz i radość doprowadziły mnie właśnie do tego miejsca, tego stanu duszy, który obecnie przeżywam. Za pewne każdy z was mógłby bez problemu wskazać moment swojego życia, w którym Pan wyciągnął Swą dłoń, albo bardziej drastycznie złapał za uszy i podciągnął do siebie. Popatrzcie, na świecie żyje 7mld ludzi, a każdy z nich w mniejszym lub większym stopniu doznał pomocy Boga. Dla jednych jego imię to Allah, dla drugich Budda ale my dobrze wiemy, że to wszystko uczynił im Nasz Pan Bóg. Ludzie których znam często pytają się mnie – Gdzie jest ten Twój Bóg? – Zawsze odpowiadałem, że w każdym z nas, bo przez ręce każdej osoby mogą dziać się wielkie dzieła Boże, jednak naszło mnie takie przemyślenie.
A co gdyby tak zebrać świadectwa każdej żyjącej osoby na świecie? Popatrzcie, 7 mld świadectw! Nie wiem, czy starczyłoby nam życia, aby je wszystkie poznać ale gdyby stworzyć taką księgę z nieskończoną ilością stron, ciągle aktualizowaną, tylko nieliczne grono osób znowu zadałoby to pytanie – Gdzie jest Twój Bóg?
Wtedy moja odpowiedź byłaby troszkę inna – Otwórz sobie tę księgę świadectw na dowolnej stronie, przeczytaj jakieś i znajdź tam Boga.
Owszem, mamy Pismo Święte, które nakreśla nam drogę życiową ukazując światło prawdziwego wyznawcy Chrystusa ale niestety dla dzisiejszych ludzi ogarniętych sukcesem, pracą, czy zwykłym lenistwem to nie wystarcza. Rozmawiając z kolegą, który jest zadeklarowanym ateistą próbowałem odszukać w jego życiu Bożych interwencji, o których on pojęcia nie miał.
Wierzę, że w tym przypadku Bóg zadziałał, ponieważ nie musieliśmy długo rozmawiać, aż sam przyznał – No może faktycznie ale czy to Bóg, czy to jakiś inny byt ale tak, tutaj ktoś/coś mi pomógł.
Uważam, że takie sytuacje istnieją w każdym z nas, a my jako uczniowie Chrystusa możemy pomagać innym w odnalezieniu drogi do niego.

Na stronie pojawiła się nowa zakładka – Świadectwa. Jeżeli chcecie, aby inni czytający tego blogu poznali wasze świadectwo (oczywiście anonimowo, chyba, że zechcecie podać swoje imię) piszcie do mnie na email, a ja opublikuje to na tej stronie. 🙂
Osobiście sam nie mogę się doczekać waszych świadectw i tego jak spotkaliście Boga.
Miłego weekendu! 🙂

Bez czasu na czas

Czy nie wydaje wam się, że czas biegnie coraz szybciej? Podobno naukowcy potwierdzili, że ziemia o milionowe części sekundy przyśpieszyła, także coś jest na rzeczy. W natłoku obowiązków wynikających z pracy, rodziny, prac domowych brakuje nam czasu. Codzienna rutyna bez ostrzeżenia przesuwa nam wskazówki cicho śmiejąc się z naszego zabiegania.
Gdy usiądę do modlitwy, przeżegnam się pomyślę o Bogu, to niemal od razu przychodzi zły i podrzuca mi do głowy różne pomysły. Najciekawszym z nich jest zawsze nagła, dziwna i niepohamowana chęć umycia naczyń… Ale przecież nie mam naczyń w zlewie… To je pobrudzę i umyje! Albo posprzątam pokój! Wczoraj sprzątałem… Ale zawsze można pościerać kurze, czy przestawić szafki! Diabeł zawsze zechce nas zniechęcić nie tylko do modlitwy ale także do innych spraw, które są dla nas dobre i rozwijające.
Zakładając tego bloga miałem taki „biznes plan”.
Kilka postów miesięcznie – Instagram – Tiktok – Kanał na YT – Wspólne różańce, modlitwy – Wspólne akcje charytatywne – Głoszenie Ewangelii wszędzie gdzie się w internecie da.
A z czym jestem dzisiaj, po czterech miesiącach prowadzenia bloga?
Jeden post miesięcznie jak mi się będzie chciało – Instragram jest ale tam nic nie ma – Tiktok jest ale jeden post z cytatem – Kanału na YT nie ma ale kamera już jest! – cała reszta prowadzi się tylko w głowie.
Kładąc się spać pomyślałem o tych wszystkich moich planach i jak zwykle przesunąłem je na jutro/za miesiąc/ za rok – bo przecież mamy czas. Czy faktycznie?
Żyjemy dziś. Zajmijmy się tym co jest dziś, bo przecież jutro może przyjść Chrystus i zabrać nas do nieba, a tam nie będzie potrzeby głoszenia jego słowa, bo On i Słowo będą z nami na wieki.
Dlatego ruszamy w piękną drogę z Panem Bogiem i dobrodziejstwami internetu!
Żeby się nie zniechęcać przez natłok wrzucenia sobie na głowę wszystkiego na raz – zapraszam was na razie na mojego instagrama 
Rozszerzajmy piękno Ewangelii i zalejemy ną internet!
Cudownego dnia wam życzę, z Bogiem! 🙂

Co by było gdyby Bóg miał telefon?

Czy zastanawialiście się kiedyś jakby to było, gdyby Pan Bóg miał telefon? Jaką przepustowość musiałby mieć jego operator, aby zmieścić w kontaktach ponad 8mld. ludzi, dziesiątki miliardów smsów z prośbami, dziękczynieniami oraz niezliczoną ilością połączeń?
Kilkanaście razy dziennie łapię się na tym, że odruchowo biorę telefon i sprawdzam, czy ten ktoś nie napisał, nie zadzwonił. Co chwilę sprawdzam, czy przypadkiem nie jest zablokowana, albo czy w ogóle mam internet. Sprawia to wszystko takie samo wrażenie jak modlitwa do Boga. Czekam na niego, myślę o nim, a żadnej odpowiedzi, znaku z góry – brak.
Nie wiem jak was ale mnie najbardziej denerwuje, że gdy coś napiszę – ktoś wyświetli ale nie odpisze. Czy przypadkiem nie jest tak z Panem Bogiem? Piszemy mu smsy dziękując za dzisiejszy dzień, a on to wyświetla. Miło, wiemy przynajmniej, że to odczytał.
Co jednak w przypadku, gdy piszemy mu – Boże! Ratuj! Ja już tak długo nie wytrzymam. Weź coś zrób, pomóż mi jakoś, daj znać. – A on wyświetla i nie odpisuje. Jakby odpisał to chyba poszedłbym do psychiatry ale każdy z nas oczekuje odpowiedzi, wskazówki.

Pan Bóg jednak każdemu z nas już dawno odpisał, więc po co się ma powtarzać. To my sami musimy „odkopać” te wiadomości, by znaleźć odpowiedź.
Czytając Pismo Święte każdy z nas bez problemu trafi na opowieść o kimś, kto znajduje się aktualnie w takiej sytuacji życiowej w jakiej i my jesteśmy. Na przykład ja aktualnie doszedłem do historii Tobiasza – młodszego Tobita.
Miał on taki problem, że był jedynakiem i (jakkolwiek to zabrzmi) synem Swojego ojca. Przytoczę w ogromnym skrócie ich historię ale odsyłam do Starego Testamentu i historii Tobiasza.
Więc stary Tobiasz miał się za cudownego i wspaniałego człowieka – chwali się Swoimi czynami przez dwie strony (mniej więcej). Miał także syna – jednego – jak pewnie się domyślacie – także Tobiasza. Gdy starszy powoli żegnał się z życiem doczesnym (okradziono go i oślepł) wysłał Swojego syna do krewnego u którego miał zachowane pewne pieniądze.Tobiaszowi nie znającemu drogi do Rages towarzyszył daleki krewny (a właściwie Anioł Rafał), który miał go bezpiecznie zaprowadzić do Azariasza. Po drodze złowił rybę, którą anioł kazał mu rozpłatać (wnętrzności tej ryby jak dowiecie się czytając tę księgę były mu później bardzo potrzebne, jednak aby ten blog nie miał dwunastu stron – odsyłam do Pisma).
Gdy nasz bohater doszedł do Rages okazało się, że ma on prawo do poślubienia Sary – jako najbliższy krewny. Problem był jednak w tym, że każdy z mężów Sary umierał przed skonsumowaniem małżeństwa. Był za to odpowiedzialny demon Asmodeusz. Dzięki poradom anioła i wnętrzności ryby (tak wiem, miało być bez spojlerów…) udało się pokonać demona i Tobiasz z Sarą mogli stać się pełnoprawnymi małżonkami. Wesele trwało jak u żydów – siedem dni. Plus kolejne siedem. Azariasz (ów krewny Tobita) wiedział, że jego zięć jest jedynakiem i że jego rodzice na pewno umierają z tęsknoty i martwią się o swojego jedynego syna (co jak przeczytacie miało miejsce). Po dwóch tygodniach Tobiasz wrócił do domu. Dzięki resztce z wnętrzności ryby uleczył ojca ze ślepoty.

Historia Sary i Tobiasza bardzo mnie uderzyła. Pokazała mi coś, co tak na dobrą sprawę wiem ale nie potrafię do końca zrozumieć.
Aby pomóc rodzicom, rodzinie czasem nie można siedzieć bezczynnie w domu, tylko z niego wyjść. Lekarstwo na problemy nie leży w zaciszu czterech ścian, tylko czasem bardzo daleko od nich. Właśnie jestem w tej sytuacji. Powinienem opuścić dom i znaleźć swoją drogę, a co za tym idzie może i rozwiązanie wszystkich spraw, które tego wymagają. Kolejnym aspektem tej historii (o której więcej dowiecie się czytając księgę Tobiasza) jest także różnica w związku Tobiasza i jego żony Anny. Mając przy sobie Tobita zachowywali się całkiem inaczej niż od czasu, w którym ich opuścił. Z każdym dniem przekonuje się, że jakby Bóg uczynił mi tak wielką łaskę i pozwolił mi kiedyś założyć rodzinę, to moje dzieci po ukończeniu dwudziestego roku życia będą miały wynieść się z domu i „na prawdę” żyć.
To przykre, że problemy rodziców często przerzucane są na dzieci, przez co człowiek traci tak na prawdę poczucie wartości drugiej osoby koncentrując się tylko na nie swoich problemach. Taka sytuacja często może prowadzić do rozpadu związków, zanikania przyjaźni, a co za tym idzie depresji.

Odkopałem dziś tę wiadomość, którą Bóg mi wysłał tysiące lat temu. Odebrałem ją, przeanalizowałem i żałuje, że nie zrobiłem tego rok temu.
A Wy? Jakiej wiadomości szukacie? Piszcie, chętnie pomogę wam ją odnaleźć 🙂

Jakie jest Twoje prawdziwe imię?

Sylwestrową noc przebojów zacząłem w łóżku o 19. i jakby nie obudziły mnie strzelające fajerwerki witające Nowy Rok, pewnie spałbym do rana.
Zabieram się do tego posta od kilku dni, jednak tak jak nigdy nie potrafię nic z siebie wykrzesać. Dałem sobie trochę przerwy i na pewnej katolickiej stronie znów wyskoczył mi ten cytat, który podałem Wam w moim pierwszym poście. Oczywiście go zignorowałem, uważając za przypadek. Dziś migną mi on na niemal wszystkich portalach społecznościowych i zrozumiałem, że Bóg przerwał mój kryzys twórczy.
Gdy zaczynałem pisać miałem całkiem inny pomysł, całkiem inny cytat, którym chciałem się zająć ale gdy po dwóch zdaniach literki zaczęły układać się w niezrozumiałą (nawet dla mnie) całość postanowiłem skończyć na dziś, nie widziałem sensu pisać bez żadnego natchnienia.
No i miałem rację, bo natchnienie przyszło po przeczytaniu dzisiejszej Ewangelii.

„Jan stał wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: «Oto Baranek Boży». Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś, odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi! – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?» Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa. A Jezus, wejrzawszy na niego, powiedział: «Ty jesteś Szymon, syn Jana; ty będziesz nazywał się Kefas» – to znaczy: Piotr.”

(J 1, 35-42)

Kim jestem? Jak mam na imię? Które z tych trzech moich imion jest tym poprawnym?
Wszystkie, ponieważ przeszedłem drogę każdego mojego imiennika.
Jako dziecko zawsze broniłem słabszych od siebie, podobnie jak teraz. Nie byłem zbyt lubiany, często odtrącany za mój biedny ubiór, lekką nadwagę i nieśmiałość. Mimo to stawałem w obronie tych, którym inni dokuczali, przez co przejąłem ich bóle na siebie. Właśnie to znaczy moje pierwsze imię – Aleksander.
Przyszedł czas technikum. Stopniowo przez nowe towarzystwo zacząłem odchodzić od wiary, śmiać się z niej, wyszydzać. Religię w szkole traktowałem jedynie jako podniesienie średniej oceny. Kościół był mi daleki ale Bóg co gorsza gorzej. Pierwszy alkohol, pierwszy papieros – typowy wiek dojrzewania. Jednak stosunek do wiary i ludzi wierzących trwał we mnie przez wiele lat. Wyśmiewanie wiary innych ludzi, a nawet jednych z bliższych mojego serca wiele razy prowadziło do kłótni – często bardzo przykrych i niektóre pamiętam do dziś. Także musiałem przejść drogę Szawła, aby móc zyskać drugie imię – Paweł.
Dochodzimy w reszcie do dnia dzisiejszego, kiedy zrozumiałem moje ostatnie imię.
Nie wiedząc dlaczego ale odkąd pamiętam, zawsze chciałem nazywać się Łukasz. Przed bierzmowaniem, gdy mogłem to imię przyjąć, rodzice wiele razy pytali się mnie, czy na pewno? Jesteś pewien? Może Marek? Może Piotr? Ciągle trwałem przy Łukaszu, odkąd pamiętam.
Św. Łukasz z zawodu był lekarzem. Fakt, zawsze chciałem nim zostać ale jestem słaby z biologii i chemii ale czy lekarz musi leczyć z chorób? Czy może lekarz może także leczyć dusze innych? Myślę, że właśnie o to w tym wszystkim chodzi. W czasach technikum prowadziłem bloga, na który wiele osób mi wysyłało meile z opisami swoich żyć, problemów, szukali u mnie pomocy. Uleczyłem wiele z ich serc, przez co są dziś szczęśliwi.
Mam nadzieję, że swoje też kiedyś uleczę ale to na pewno nie sam. Cieszy mnie fakt, że znaczenie moich imion uświadamia mi tylko, że będę dobrym mężem i ojcem, co napawa mnie lekką radością.

Czytając o znaczeniach wszystkich moich imion zrozumiałem, że przeszedłem przez każde z nich. Pytanie tylko, którym pozostanę?
A Wy jakie macie imiona?

Witajcie!

Witajcie. Mam na imię Aleksander (jak pewnie można domyśleć się z nazwy bloga – Aleksandros z greckiego – alekso (bronię się, odpieram atak) i andros (mężczyzna, mąż). Tak więc wita was obrońca mężów, tudzież broniący się mąż – według greków, a według życia i obecnego stanu – kawaler 🙂
Więcej o mnie dowiecie się w zakładce – O mnie. Na szczęście wiele lat pracowałem na wordpressie więc powinienem się szybko uwinąć z wyglądem, tagami itd.

Mam taki zwyczaj, że zawsze gdy się nad czymś zastanawiam, coś mnie trapi, boli sięgam po Pismo Święte. Nie zawsze jednak mam (niestety) tyle czasu, aby móc w spokoju usiąść i poczytać Słowo Boże, więc wtedy po prostu losuje sobie cytat z pisma. Czasem otwieram Biblię na losowej stronie i tam gdzie spojrzę, odczytuje słowa i nad nimi rozmyślam. Właśnie dziś, gdy na stronie zauważyłem, że jest możliwość założenia bloga miałem taki dylemat – założyć? Pisać coś? W technikum prowadziłem bloga z całkiem dobrymi wynikami, więc dlaczego nie? Jednak, czy taki grzesznik jak ja, ma w ogóle prawo wypowiadać się na temat wiary na takiej stronie? Z pomocą jak zwykle przyszedł Pan Bóg. Będąc w pracy i pijąc już czwartą kawę (a była godzina 10.) w wyszukiwarce odnalazłem stronkę z możliwością wylosowania cytatu z Pisma Świętego i oto, co (mam nadzieję) Bóg chciał mi przekazać:

„Głoś słowo Boże, nalegaj w porę i nie w porę, upominaj, strofuj i zachęcaj ze wszelką cierpliwością i nauką.” (2 List do Tymoteusza 4:2)

Nie zastanawiając się długo (dłużej trwało mi wybranie nazwy użytkownika) postanowiłem spróbować. Każdy z nas grzeszy, jeden trochę mniej, drugi trochę bardziej, a trzeci to układa sobie cegły w domu z każdego grzechu i w nim mieszka. Ja właśnie wiele lat byłem tym ostatnim. Poukładałem sobie życie pod siebie, budowałem je na kłamstwie, żalu, goryczy, smutku i niedocenianiu bliźnich. Pojawiły się wszystkie najgorsze demony, które bardzo chętnie podrzucały mi kolejne cegiełki przy budowie mojego domu. Miałem tę łaskę, że pewnego dnia, przyjechał do mnie Pan Jezus z wielkim taranem i koparką, zburzył to wszystko co budowałem wiele lat i powiedział – „Oluś, budujemy od nowa ale teraz ja z Tobą będę stawiał  Nasz dom”.
Na pierwszą notkę myślę, że tyle wystarczy. Dziękuje portalowi, za możliwość publikowania Swoich myśli, do zobaczenia, z Panem Bogiem! 🙂