Co by było gdyby Bóg miał telefon?

Czy zastanawialiście się kiedyś jakby to było, gdyby Pan Bóg miał telefon? Jaką przepustowość musiałby mieć jego operator, aby zmieścić w kontaktach ponad 8mld. ludzi, dziesiątki miliardów smsów z prośbami, dziękczynieniami oraz niezliczoną ilością połączeń?
Kilkanaście razy dziennie łapię się na tym, że odruchowo biorę telefon i sprawdzam, czy ten ktoś nie napisał, nie zadzwonił. Co chwilę sprawdzam, czy przypadkiem nie jest zablokowana, albo czy w ogóle mam internet. Sprawia to wszystko takie samo wrażenie jak modlitwa do Boga. Czekam na niego, myślę o nim, a żadnej odpowiedzi, znaku z góry – brak.
Nie wiem jak was ale mnie najbardziej denerwuje, że gdy coś napiszę – ktoś wyświetli ale nie odpisze. Czy przypadkiem nie jest tak z Panem Bogiem? Piszemy mu smsy dziękując za dzisiejszy dzień, a on to wyświetla. Miło, wiemy przynajmniej, że to odczytał.
Co jednak w przypadku, gdy piszemy mu – Boże! Ratuj! Ja już tak długo nie wytrzymam. Weź coś zrób, pomóż mi jakoś, daj znać. – A on wyświetla i nie odpisuje. Jakby odpisał to chyba poszedłbym do psychiatry ale każdy z nas oczekuje odpowiedzi, wskazówki.

Pan Bóg jednak każdemu z nas już dawno odpisał, więc po co się ma powtarzać. To my sami musimy „odkopać” te wiadomości, by znaleźć odpowiedź.
Czytając Pismo Święte każdy z nas bez problemu trafi na opowieść o kimś, kto znajduje się aktualnie w takiej sytuacji życiowej w jakiej i my jesteśmy. Na przykład ja aktualnie doszedłem do historii Tobiasza – młodszego Tobita.
Miał on taki problem, że był jedynakiem i (jakkolwiek to zabrzmi) synem Swojego ojca. Przytoczę w ogromnym skrócie ich historię ale odsyłam do Starego Testamentu i historii Tobiasza.
Więc stary Tobiasz miał się za cudownego i wspaniałego człowieka – chwali się Swoimi czynami przez dwie strony (mniej więcej). Miał także syna – jednego – jak pewnie się domyślacie – także Tobiasza. Gdy starszy powoli żegnał się z życiem doczesnym (okradziono go i oślepł) wysłał Swojego syna do krewnego u którego miał zachowane pewne pieniądze.Tobiaszowi nie znającemu drogi do Rages towarzyszył daleki krewny (a właściwie Anioł Rafał), który miał go bezpiecznie zaprowadzić do Azariasza. Po drodze złowił rybę, którą anioł kazał mu rozpłatać (wnętrzności tej ryby jak dowiecie się czytając tę księgę były mu później bardzo potrzebne, jednak aby ten blog nie miał dwunastu stron – odsyłam do Pisma).
Gdy nasz bohater doszedł do Rages okazało się, że ma on prawo do poślubienia Sary – jako najbliższy krewny. Problem był jednak w tym, że każdy z mężów Sary umierał przed skonsumowaniem małżeństwa. Był za to odpowiedzialny demon Asmodeusz. Dzięki poradom anioła i wnętrzności ryby (tak wiem, miało być bez spojlerów…) udało się pokonać demona i Tobiasz z Sarą mogli stać się pełnoprawnymi małżonkami. Wesele trwało jak u żydów – siedem dni. Plus kolejne siedem. Azariasz (ów krewny Tobita) wiedział, że jego zięć jest jedynakiem i że jego rodzice na pewno umierają z tęsknoty i martwią się o swojego jedynego syna (co jak przeczytacie miało miejsce). Po dwóch tygodniach Tobiasz wrócił do domu. Dzięki resztce z wnętrzności ryby uleczył ojca ze ślepoty.

Historia Sary i Tobiasza bardzo mnie uderzyła. Pokazała mi coś, co tak na dobrą sprawę wiem ale nie potrafię do końca zrozumieć.
Aby pomóc rodzicom, rodzinie czasem nie można siedzieć bezczynnie w domu, tylko z niego wyjść. Lekarstwo na problemy nie leży w zaciszu czterech ścian, tylko czasem bardzo daleko od nich. Właśnie jestem w tej sytuacji. Powinienem opuścić dom i znaleźć swoją drogę, a co za tym idzie może i rozwiązanie wszystkich spraw, które tego wymagają. Kolejnym aspektem tej historii (o której więcej dowiecie się czytając księgę Tobiasza) jest także różnica w związku Tobiasza i jego żony Anny. Mając przy sobie Tobita zachowywali się całkiem inaczej niż od czasu, w którym ich opuścił. Z każdym dniem przekonuje się, że jakby Bóg uczynił mi tak wielką łaskę i pozwolił mi kiedyś założyć rodzinę, to moje dzieci po ukończeniu dwudziestego roku życia będą miały wynieść się z domu i „na prawdę” żyć.
To przykre, że problemy rodziców często przerzucane są na dzieci, przez co człowiek traci tak na prawdę poczucie wartości drugiej osoby koncentrując się tylko na nie swoich problemach. Taka sytuacja często może prowadzić do rozpadu związków, zanikania przyjaźni, a co za tym idzie depresji.

Odkopałem dziś tę wiadomość, którą Bóg mi wysłał tysiące lat temu. Odebrałem ją, przeanalizowałem i żałuje, że nie zrobiłem tego rok temu.
A Wy? Jakiej wiadomości szukacie? Piszcie, chętnie pomogę wam ją odnaleźć 🙂

Padłeś? Powstań. – Jezus

Patrząc przez pryzmat naszej doczesnej wędrówki możemy sobie zadać pytanie – Czy podążamy za Jezusem?
Pewnie wielu z nas powie – jeszcze mi wiele do tego brakuje, staram się, bądź po prostu – nie. Mylnie zakładamy, że aby móc podążać za Chrystusem musimy być czystego serca, mieć silną niezachwianą wiarę i wiele mądrości. Przypomnijmy sobie w jakich momentach Jezus przychodził do grzeszników takich jak my. Pawła powołał wiedząc, że jest celnikiem i prześladuje chrześcijan. Piotra mimo, iż zaparł się go powołał jako pierwszego papieża. Łotra, który słusznie został skazany na ukrzyżowanie przyjął do nieba. Każdy z nas może za Nim podążać, wziąć krzyż na Swoje ramiona i Go naśladować. Popatrzmy właśnie przez tę drogę krzyżową na całe nasze życie.

Rodzimy się, bierzemy krzyż na Swoje ramiona i idziemy w kierunku naszej Golgoty.
Od pierwszych naszych kroków realizujemy Bożą wolę. On wie kim będziemy, jacy się staniemy. Zna każdy detal naszego życia, a my trwamy w niewiedzy. Za młodu na pewno każdy z nas marzył o tym, by być tym „kimś”. Strażakiem, policjantem, astronautą – (o to ja), czy lekarzem, weterynarzem, blacharzem. Z reguły nasze dziecinne marzenia nijak mają się do dorosłego życia, chociaż znam przypadki ludzi, którzy od dziecka chcieli być malarzami i dziś malują elewację budynków – cudowna praca! Pan Jezus był cieślą – tak jak Józef. Pewnie każdy z nas chciałby mieć stół zrobiony przez tę dwójkę. Gdyby malował stajnie w Betlejem marzylibyśmy tylko o tym, aby i nam pomalował nasz dom. Chrystus jest wszystkim i jego grafik jest rozpisany do końca świata. Pamiętajmy, że w tym grafiku jest każdy z nas. Jemu odpowiada każdy termin, jednak często to my nie nadążamy za jego miłością.
Upadamy tak jak Chrystus z tą różnicą, że zanim powstaniemy może minąć dzień, tydzień, rok, a może i lata. Najważniejsze jest w tym wszystkim to, żebyśmy powstali. Czasem, gdy nasz krzyż jest zbyt ciężki, Pan Bóg stawia nam na drodze takiego Szymona, który podobnie jak Chrystusowi i nam pomaga nieść nasze grzechy i zmartwienia. Coraz częściej w tym przypadku jestem przekonany, że to On objawia się w innych ludziach i to On znowu bierze na ramiona nasz krzyż i idzie z nami dając czas, abyśmy mogli odpocząć.
Spotykamy na naszej drodze wielu ludzi. Z jednymi płaczemy, z innymi dzielimy radość. Pocieszamy, jesteśmy pocieszani. Dążymy ku zbawieniu po czym znów upadamy. Mija czas i znów wstajemy i tak kierujemy się w kierunku naszej śmierci i spotkania ze Stwórcą. Bywają takie dni, że czujemy totalny bezsens naszej egzystencji – można żartobliwie napisać „Ból Istnienia”. To, co się kończy zaczyna być naszą osobistą apokalipsą. Nie widzimy żadnego rozsądnego wyjścia z sytuacji, żadnej nadziei na lepsze jutro. Czasem pewnie pojawiają się najgorsze możliwe myśli w głowie i staramy się po prostu jakoś „przeżyć” kolejny dzień, albo najlepiej go przespać.

Z perspektywy moich ostatnich siedmiu miesięcy powiem Wam jedno.
Bóg musi Cię czasem upokorzyć. Wrzucić do największego bagna jakie w życiu miałeś i porządnie Cię w nim wytarmosić. Sprowadzić na samo dno, żebyśmy mogli zobaczyć w jak wielkim oddaleniu od niego i od siebie żyjemy. Musi zabrać nam ludzi, których uważamy za przyjaciół, bo tylko On wie, co mówią gdy nas nie ma obok. Czasem musi też zabrać kogoś, kogo kochamy najbardziej na świecie. Tu ku pokrzepieniu serc pragnę zacytować fragment psalmu 121.

Pan cię chroni od zła wszelkiego:
czuwa nad twoim życiem.
Pan będzie strzegł twego wyjścia i przyjścia
teraz i po wszystkie czasy.

Chciałbym kiedyś nad tym fragmentem się mocniej pochylić, więc zostawię na dziś tylko taką myśl.
Co jeśli wszystkie sytuacje, które coś zakończyły miały na celu odkrycie Swego własnego ja i naprawę tego, co jest w nas zepsute, abyśmy potem mogli do tego wrócić?

Na koniec jeszcze jedna myśl. Mam nadzieję, że ją zapamiętacie i w trudnych chwilach sobie o niej przypomnicie.
Bóg czasem zabiera nam wszystko, żeby potem dać na maksa w opór!
Musimy być gotowi, żeby to wszystko przyjąć.
Z Bogiem! 🙂

Przestań Kłamać!

https://pl.freepik.com/darmowe-zdjecie/zblizenie-ujecie-jezusa-chrystusa-wyciagajacego-reke-o-pomoc_17245226.htm

Adwent nieuchronnie zbliża się do końca, co nie oznacza, że kończymy także czas oczekiwania na powtórne przyjście Pana Jezusa. Po świątecznym obiedzie, sprzątaniu, sylwestrze i nowym roku dalej będziemy trwać w oczekiwaniu. Chciałbym, żeby adwent trwał w naszych sercach cały rok, bo przecież nigdy nie wiemy, kiedy Pan przyjdzie. Co jeśli akurat przybędzie wtedy, kiedy nie będziemy na to gotowi?
– Puk, puk.
– Kto tam?
– Jezus.
– Serio, dzisiaj? Ale mam brudne okna, kurz na półkach, nieumyte naczynia…
– No trudno, miałeś się mnie spodziewać, mówiłem, że przyjdę.
– Tak ale akurat dzisiaj… Wiesz co? Przyjdź jutro! Będzie wszystko wysprzątane!

Czasem właśnie tak sobie wyobrażam moją rozmowę z Panem Jezusem, gdyby to właśnie dzisiaj przyszedł.

Okres adwentowy za dzieciaka miał dla mnie bardziej znaczenie fizyczne niż mistyczne. Uwielbiałem chodzić na roraty, słuchać kazań, zbierać obrazki – jak to pewnie w każdej parafii. Z wiekiem, mimo iż oddalałem się coraz bardziej od Pana Boga, w adwencie zawsze ta chęć powrotu wracała. Czasem nawet poszedłem na roraty, jednak nie traktowałem ich jako zabawę, tylko zaczynałem rozumieć misterium tego czasu. W tym roku powiedziałem sobie i Bogu, zaraz po tym jak przyjechał buldożerem i rozwalił cały mój dom, że wracam! Chcę wrócić do Ciebie i wierzę, że mi w tym pomożesz.
Zaczęło się niewinnie, ponieważ odczułem, że pierwszą sprawą, którą Jezus chce, abym się zajął było przestanie kłamać.
Proste co nie?
Też tak myślałem. W sercu zaśmiałem się i pomyślałem – No spoko, skoro mam się zbliżyć do Ciebie to myślałem, że zaczniemy od jakiś trudniejszych spraw, a mam po prostu przestać kłamać? W tym tempie to życia mi nie starczy, żeby to wszystko poukładać. Myślałem, że najpierw przestanę pić, palić i całą resztę złych rzeczy, które czasem zdarza mi się robić, a Ty mi mówisz – przestań kłamać?

Na pierwszą próbę nie musiałem długo czekać, dosłownie kilkanaście minut. Mama zadała mi proste pytanie.
Piłeś?
Nie. No i oczywiście skłamałem, nie mam zamiaru się usprawiedliwiać ale był piątek, 20. Wszystko jest dla ludzi. Mama dobrze wiedząc, że miałem spore problemy z alkoholem zawsze się mnie o to pyta, przez co czasem mam ochotę wrócić do nałogu, jednak wiem, że ona po prostu się o mnie troszczy i nie chce, żebym znów w to wpadł.
Więc skłamałem, kilkanaście minut po usłyszeniu w sobie – NAJPIERW PRZESTAŃ KŁAMAĆ. Na moje kłamstwo mama odpowiedziała z radością – To ubieraj się skoczymy do sklepu, bo potrzebuje kilka produktów. Nie będę pisał, co zrobiłem ale można się domyśleć.
Po powrocie do domu usiadłem i pomyślałem – Ale z Ciebie idiota. Po czym znowu poczułem w sobie słowa – przestań kłamać!
Jak to mam w zwyczaju popłakałem się jak dziecko. Jeszcze godzinę temu pomyślałem sobie, że Bóg chce ze mną na spokojnie, tak, żebym wszystko sobie poukładał, od najmniejszych grzeszków do wielkich grzechów, a tu nagle się okazało, że na dzień dobry wrzuca mnie na głęboką wodę! Dotarło do mnie, że moim kłamstwem mogłem spowodować wiele przykrych i złych rzeczy. Wstydzę się tego ale wiem, że już taka sytuacja nigdy się nie powtórzy. Zawsze potrzebowałem bodźca do zmian, myślę, że ta sytuacja mi wybije z głowy takie zwykłe małe, proste kłamstwa.

Może i to dla was będzie jakąś nauką. Ja mój etap nawracania zaczynam od bardzo trudnej sprawy. Pan Jezus wrzucił mnie do małej kałuży i każe mi płynąć – jednak dla mnie ta kałuża wydaje się nieskończonym morzem. Kłamstwa potrafią zranić naszych przyjaciół, osobę, na której nam najbardziej zależy, rodzinę i co najważniejsze – nas samych. Gdy przypominam sobie ile osób okłamałem, nawet jakimiś drobnymi bezsensownymi kłamstewkami robi mi się bardzo przykro. Najbardziej ubolewam nad kilkoma kłamstwami mojej najbliższej osoby, z nimi pewnie będę się męczył do końca życia. „Niewinne kłamstwo” nie raz popsuło mi relacje z drugim człowiekiem – tej jednej najbardziej żałuje.
Został nam tydzień do świąt, jeszcze na pewno się tu zobaczymy ale mam dla was propozycję. Przez najbliższy tydzień spróbujcie nie kłamać, choćby wiązałoby to się z przykrymi doświadczeniami. Tylko prawda nas wyzwoli, dlatego przestańcie kłamać!

Cztery pory życia

Przed nami czwarta już niedziela tegorocznego adwentu. Chciałoby się powiedzieć – kiedy to zleciało? Niedawno w pełni korzystaliśmy z pięknej słonecznej pogody wylegując się na plaży, a dziś śmiało możemy pójść ulepić bałwana (przynajmniej u mnie). Mijając zaśnieżone ulice pomyślałem sobie, że z naszym życiem jest jak z porami roku. Miewamy naszą życiową wiosnę, w której rozkwitamy i dajemy z siebie wszystko co najlepsze. Cały otaczający nas świat obdarzamy pogodnym uśmiechem, radością i miłością płynącą prosto z serca. Później przychodzi lato, które wzmacnia te uczucia. Pozwala nam odkrywać nowe, nieznane rzeczy, miejsca i zakamarki naszej duszy. Niestety wszystko co dobre nie trwa wiecznie, dlatego też pojawia się zwątpienie – jesień. Opadamy z sił, szukamy celu naszej życiowej wędrówki, czasem nawet lekko gnijemy wewnętrznie. Skupmy się dziś jednak na ostatniej porze roku – zimie. Co prawda, zawita do nas dopiero za tydzień, jednakże bez wątpienia za oknami już się u nas zadomowiła. Zima łączy ze sobą wiosnę i jesień naszego życia. Gdy spadnie śnieg, cieszymy się z niego obrzucając się kulkami, jeżdżąc na sankach, nartach. Żyjemy wtedy pełnią tego, co nam ta aura dała. Natomiast gdy nadejdą roztopy, wchodzimy znów w bagienko życia, nie wychodzimy z domu ze strachu przed złapaniem choroby, czy po prostu od niechcenia. Tak samo jak z naszą wiarą. Ile razy mieliśmy takie wzloty i upadki? Kilka tygodni żyliśmy z Chrystusem. Spełnialiśmy jego przykazania, miłowaliśmy bliźnich, ograniczaliśmy, bądź eliminowaliśmy całkiem grzech z naszego życia i cieszyliśmy się Nim przebywającym w Nas. Ta siła i radość z jego przebywania w naszym ciele jest nie do opisania ale jestem pewny, że każdy z was ją kiedyś czuł. Jednak gdy znowu zaczniemy żyć po swojemu, gdy zły znowu nas złapie w swoje sidła, zaczynamy na nowo wchodzić po kostki w grzech i zamykamy się w ciemności.
Jak odgonić ten jesienny mrok z naszego życia i zamienić go w piękną rozkwitającą wiosnę?
Wystarczy zapalić światło. Proste, nieprawdaż?
Najważniejsze jednak, żeby to było Światło Chrystusa. On nam rozświetli mroczne zakamarki naszych serc. My musimy jedynie te światło podtrzymywać.
Tak jak przy Chrzcie Świętym, ksiądz wypowiada słowa :

„Przyjmijcie światło Chrystusa. Podtrzymywanie tego światła powierza się wam, rodzice i chrzestni, aby wasze dzieci, oświecone przez Chrystusa, postępowały zawsze jak dzieci światłości, a trwając w wierze, mogły wyjść na spotkanie przychodzącego Pana razem z wszystkimi świętymi w niebie.”

Pamiętajmy szczególnie w tym okresie nadchodzących świąt Bożego narodzenia, że pierwszymi ludźmi, którym powierzono myśli dania nam tego światła, są nasi rodzice i chrzestni. Podziękujmy im za to nawet, jeśli znamy ich tylko z widzenia. Na pewno nie są to dla nas ludzie całkiem obcy (chociaż i tak się zdarza).
Teraz, w dorosłości szukajmy światła Chrystusa i podtrzymujmy je przez modlitwę, czytanie Pisma Świętego i wypełnianie jego przykazań.
Owo światło ma nam rozświetlać naszą drogę i duszę oraz ratuje nas od śmierci. Pisze o tym sam Hiob:

ocalił mi życie od zejścia do grobu, moje życie ogląda światło.” Hi, 28.

Hiob wiele w życiu wycierpiał, na pewno znacie jego historię. Czy mimo jego „zimy stulecia” pozwolił, aby świeca, którą Bóg nad nim trzymał zgasła? Historia Hioba jest historią wielu z nas, dlatego polecam wam ją przeczytać jeszcze raz i jeszcze raz i kolejny raz gdy upadniemy.
Życzę wam, aby w Waszych sercach pojawiła się wiosna, a po niej lato trwające aż do końca świata. 🙂